Emigracja Hiszpania

Moje początki na hiszpańskiej ziemi

26 stycznia, 2023

1 maja 2017 roku. Tę datę pamiętam jak dziś. Wtedy moje życie wywróciło się do góry nogami. Zmieniło się o 180 stopni. Rozpoczęłam nowy etap. Przeprowadziłam się na stałe do Hiszpanii. Musiałam pożegnać się ze starym życiem…

Spoglądając przez okno samolotu podczas lądowania na lotnisku w Madrycie, uśmiechałam się w duchu, że Hiszpania wita mnie słoneczną pogodą i błękitnym, bezchmurnym niebem. Lecz Madryt nie był w owym czasie moją ostateczną destynacją. Mój nowy dom czekał na mnie w Ourense, w Galicji.

Mówią, że początki bywają trudne. Podobno emigracja nie jest dla każdego, ale jedno jest pewne – znakomicie uczy prawdziwego życia.

Dokładnie pamiętam moje pierwsze dni na galicyjskiej ziemi. Wszystko, (dosłownie wszystko!) było dla mnie nowe. Inaczej jest tutaj zamieszkać, niż przyjeżdżać od czasu do czasu. Poza tym w Galicji nigdy wcześniej nie byłam. Nawet krople deszczu padały w jakiś inny sposób, a promienie słońca zaglądające rano do moich okien nie cieszyły mnie tak, jak sobie to wyobrażałam. Spełniłam marzenie. Zamieszkałam w Hiszpanii, ale w głębi czułam, że tracę coś cennego. Nie mogłam zatrzasnąć za sobą starych drzwi. Kryło się za nimi coś, co rozpaczliwie nie dawało mi odejść. A powinnam była zamknąć te cholerne drzwi na klucz i nie otwierać ich nigdy więcej!

Byłam zła na samą siebie, że nie potrafię brać garściami z mojego nowego hiszpańskiego życia. Nie było łatwo zostawić za sobą swój dotychczasowy, bezpieczny świat i przejść jak po maśle, bez żadnych przeszkód do całkiem nowej rzeczywistości. W Hiszpanii nigdy nie czułam się obco, lecz na początku ciężko było mi traktować to miejsce jak własny dom. To nie dzieje się od razu. Wymagało więcej czasu i nie obyło się bez łez. Musiałam do tego dojrzeć.

Już kiedyś pisałam, że podczas stawiania pierwszych kroków w Hiszpanii uaktywniły się we mnie stany lękowe. Prześladował mnie dziwny niepokój, który pojawił się nagle, niczym nieproszony gość, a ja wcale się go nie spodziewałam. „Przecież chciałaś mieszkać w Hiszpanii”, „Czego się boisz?”, „Masz życie jak w Madrycie. Nie przesadzaj! Inni mają gorzej” – tak myśleli niektórzy. Tylko oni prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy, z czym wiąże się proces adaptacji w nowym kraju. Ja też za bardzo nie wiedziałam, dopóki tego nie doświadczyłam. Dlatego najlepiej zrozumieją mnie ci, którzy przeżyli to samo. Mój syn miał wtedy rok, a ja na co dzień czułam się strasznie samotna, bo mąż pracował od rana do wieczora. Byłam trochę zagubiona. Często płakałam. Weekendy były znośniejsze.

Na tamten moment byłam przekonana, że powrót do Polski będzie moim wybawieniem.

Patrząc wstecz, cieszę się, że nie wróciłam i nie poddałam się tak szybko. Język znałam dość dobrze. Nie pamiętam też, aby początkowa bariera językowa blokowała mnie jakoś przesadnie. Nie bałam się rozmawiać z ludźmi. Nawet ze względu na mój nie najlepszy stan psychiczny, za bardzo nie radząc sobie z emigracyjnym stresem, wybrałam się do hiszpańskiego psychologa. To było jakieś szaleństwo! Przecież mogłam znaleźć polskiego przez Internet. Ale ja mimo wszystko chciałam żyć po hiszpańsku.

Jednak te spotkania specjalnie mi nie pomogły i z czasem zaczęły mnie denerwować. Mieszkając w Hiszpanii, byłam u kilku psychologów, szukając z nadzieją tego „jedynego”. Nie znalazłam. Później nie miało już to związku z emigracyjnymi początkami, tylko z innymi, niepoukładanymi we mnie sprawami. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że rozmowy te nie są warte moich pieniędzy. Któregoś dnia spojrzałam w lustro, uśmiechnęłam się do swojego odbicia i zrozumiałam, że jedyną osobą, która może mi pomóc, jestem ja sama.

Nikt inny nie posiada magicznej różdżki, aby dokonać we mnie zmian.

Tylko ja mogę najlepiej wgłębić się w siebie i posłuchać, co moje emocje, uczucia oraz lęki mają mi do powiedzenia. A chciały przekazać mi bardzo ważne informacje. Jednak wizyty u psychologa miały też swoje plusy. Dzięki temu utwierdziłam się w przekonaniu, że nieźle znam język. Bardziej siebie doceniłam.

Być może ktoś przechodził bądź przechodzi przez coś podobnego. Nie przejmujcie się. To minie niczym zły sen. Prawdopodobnie porani was mniej lub bardziej, ale rany w końcu się zagoją, a zasklepiona blizna będzie przypominać wam za każdym razem, że jesteście silni.

Po co o tym wszystkim piszę? Bo myślę, że jest to bardzo potrzebne. Ja sama przed wyjazdem nie byłam świadoma, co mnie czeka. A gdybym wiedziała, na pewno ułatwiłoby mi to przetrwanie tej burzy.

Mroczna strona emigracji potrafi nieźle skopać tyłek, ale przyczynia się do tego, że jednocześnie staje się on twardszy.

Początki na obczyźnie zawsze wiążą się z jakimiś trudnościami i napięciami psychicznymi. Jesteśmy przecież zmuszeni odnaleźć siebie na nowo w nie do końca znanym środowisku, posługując się innym językiem, żyjąc wśród ludzi, którzy myślą trochę inaczej. Opuszczamy naszą strefę komfortu, gdzieś w dali zostaje nasz dawny świat, a my zamykamy drzwi i musimy zacząć tworzyć od zera nową rzeczywistość.

Oczywiście moje początki w Hiszpanii nie były tragedią. Wspominam je dobrze i źle. Oprócz czarno-białej, trochę smutnej codzienności wkradały się do niej również dobre, kolorowe chwile. Próbowałam skupiać się na pozytywach, ale początkowe lęki nie dawały za wygraną. Z drugiej strony, bardzo cieszyłam się, że zamieszkam w tym kraju, bo było to spełnieniem mojego marzenia.

Moja hiszpańska dusza była szczęśliwa, serce natomiast krwawiło z tęsknoty za starym, dobrze znanym życiem.

Bardzo chciałam zapuścić tutaj korzenie. I udało mi się. Dziś Hiszpania jest moim domem. Nigdy nie czułam się tu źle, bo kocham ten kraj i ludzi, lecz by szczerze przed samą sobą przyznać, że to właśnie w tym miejscu jest mój dom, musiało upłynąć trochę czasu.

Proces adaptacji na emigracji ma różne etapy, które u każdego przebiegają inaczej. To, jak poradzimy sobie w nowych warunkach, jest kwestią indywidualną. Zależy od naszej osobowości, wrażliwości, odporności na stres. Na pewno nie u wszystkich początki będą skomplikowane. Zazwyczaj wiążą się one z fascynacją i dobrymi wspomnieniami. Często kryzys przychodzi całkiem niespodziewanie po czasie.

Być może są i tacy, którzy od razu czują się na obczyźnie jak ryba w wodzie i tak już zostaje do końca. Jednak śmiem twierdzić, że są to wyjątki. Każdy z nas ma inne doświadczenia. Niektórzy w ogóle nie wyobrażają sobie życia za granicą. Ja wiem jedno – ciemna strona emigracji potrafi zadać bolesne rany i pozostawić w psychice znaczący ślad. Gdy pewnego dnia cofniemy się w myślach do przeszłości, zdamy sobie jednak sprawę, że jest to pewna zaleta. Stajemy się przez to jacyś silniejsi, mocniejsi, bardziej odporni, odważni.

Moje początki na hiszpańskiej ziemi miały trochę gorzki smak, lecz było mi to potrzebne, aby stać się tą osobą, którą jestem teraz. Mimo że to słoneczna Hiszpania, gdzie życie wśród palm na pozór wydaje się być takie wspaniałe, nie zawsze było łatwo. Zresztą, nikt nie obiecywał mi, że tak będzie. Wymagało to również ode mnie pracy nad samą sobą, bowiem w nowym otoczeniu wylazło ze mnie moje słabsze oblicze. Jednak dzięki emigracyjnym zawirowaniom, przekształciło się ono w moją siłę. Warto było to przeżyć.

1 maja 2017 roku – wyjazd do Hiszpanii, ogromna życiowa zmiana. Nie żałuję tej decyzji. Nie żałuję niczego. Dziś jestem u siebie w domu.

A wy jak wspominacie swoje początki na emigracji? Pamiętacie tę przełomową datę? Jakie uczucia wam wtedy towarzyszyły? Czy emigracyjne początki pokryły się z waszymi wyobrażeniami, czy raczej zderzyliście się z rzeczywistością niczym z twardym murem?

Podoba Ci się ten wpis? Będzie mi bardzo miło, jeśli udostępnisz go dalej. A może masz ochotę zostawić po sobie ślad w formie komentarza?
Zachęcam Cię również do odwiedzenia mojego profilu na Facebooku i Instagramie.

Inne ciekawe wpisy

Powiadomienia
Powiadom o
guest
0 comments
najstarszy
najnowszy oceniany
Wbudowane informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
0
Czekam na Twój komentarz :)x